wtorek, 9 grudnia 2008

po powrocie raz

Wrażeń mnóstwo, na pewno nie zdołam ich opisać. Będzie zatem wybiórczo. A zacznę od samego końca, od powrotu do Chicago. Odbył się on w trzech odcinkach - z Krakowa do Monachium, gdzie odsiedziałam kilka godzin, potem w latającym piekarniku z Monachium do Waszyngtonu, gdzie po raz kolejny w wielkiej uczciwości wypisałam na deklaracji celnej, że wiozę żywność w postaci herbat i czekolady i po raz kolejny odstałam swoje w dodatkowym ogonku do kontroli rolnej, gdzie oczywiście niczego się nie przyczepiono. A odstałam głównie dlatego, że bolki przede mną przyznały się, że nie pakowały swoich klamotów osobiście, więc im rzecz jasna owe klamoty przetrzepano na siedemnastą stronę. Znaleziono w nich jakieś mięsa, sery i ... drzewo z korzeniami, mniej więcej metrowe. Wszystko to uległo konfiskacie, a to drzewko zaskoczyło chyba nawet celników-rolników.
Ostatni etap do Chicago odbywał się już w ciemnościach i byłam za to bardzo wdzięczna, bo lot zakończył się swego rodzaju wizualną fanfarą - przelotem niedaleko chicagowskiego downtown, pod kątem doskonale dostosowanym do oglądania wspaniałych widoków. Nadlecieliśmy z południowego wschodu, gdzieś od South Bend i Gary, zakręciliśmy nieco na północ od miasta, bo wysłano nas z powrotem nad jezioro; wyobrażam sobie, że staliśmy w kolejce do lądowania, której tyle razy się dziwowałam.
Widok był nieziemski - lodowato czarne jezioro, nad nim grupka rzęsiście oświetlonych drapaczy chmur, a dookoła miliony ciepłych, żółtych światełek i lśniące złotem autostrady, niczym promienie olbrzymiego słońca zbiegające się w centrum Wietrznego Miasta. Tyle razy już byłam tu w powietrzu, a pierwszy raz zdarzyło mi się oglądać takie cudo. (Tu jest namiastka tego widoku. Ja nie zrobiłam zdjęć, bo aparat leciał w plecaku w schowku, a już nie wolno było wstawać.)
Potem był jeszcze jeden bonusik w postaci wędrowania Tęczowym Tunelem - przewiązką między jednym z dalszych terminali, a centrum. Też już wiele razy nim zasuwałam, a ciągle mnie bawi. Poniżej jest kilka zdjęć i mały, roztelepany filmik, ale jak się idzie po ruchomym chodniku, to trudno o stabilność. Proszę zwrócić uwagę na kosmiczne dźwięki w tunelu - takie plinkanie, przebijające się przez zapowiadacza.
A potem to jużeśmy się z T znaleźli przy karuzelach z bagażami i był to również bardzo piękny moment. T przyjechał po mnie ruchomym chodnikiem, którym też i wracaliśmy na parking z niebywale skomplikowanym wyjazdem, a w aucie pod szybą czekała na mnie - tradycyjnie - wspaniała róża, jedna, na długachnej nodze.




Brak komentarzy: