poniedziałek, 10 listopada 2008

intensywny weekend

Weekend minął pod znakiem rozmaitych mniej i bardziej twórczych działań. Skończyłam tłumaczenie kalendarza – dwa i pół tysiąca słów, a utknęłam na najostatniejszym zdaniu! Dobrze, że miałam całość tekstu, z którego to zdanie było zacytowane, więc przeczytałam sobie kontekst i... dalej nie jestem na 100% pewna, co autor miał na myśli, ale przynajmniej mam teorię, o którą mogę się kłócić, jakby co. Nie sądzę jednak, że będzie taka potrzeba, raczej nikt nie będzie kwestionował mojego przekładu. Loozik.
Zrobiłam zapowiedziane cytrynowe kwadraty, wielkie zakupy w sobotę (mam większość prezencików), skończyłam kremowy szal, napisałam instrukcje do szala i zrobiłam zdjęcia, więc będą wkrótce na blogasku. Kupiłam włóczkę na następny szal, który będzie prezentem.
Udało mi się też posklejać kilka tagów oraz naciąć części na grupę bałwanków. Wieczorem będzie sklejanko. Lejenie rządzą :)

Skończyłam blanket dla jednej z uczennic – tu i w tagach występuje jako tło. Poniżej zaś jest fotka wspomnianych wcześniej książek na prezenty dla raków.

I to chyba tyle, a na liście jeszcze mnóstwo prac! Na zakładzie zresztą też... Najbardziej stresujące zajęcie to przygotowanie list na wysyłkę kartek świątecznych, co będzie się głównie odbywało podczas mojej nieobecności. Chcę więc przygotować wszystko, co się da, żeby druga asystentka nie musiała się przejmować. Zadanie adresowe jest niemałe, bo musiałam zebrać 12 list (mamy trzy magazyny, w każdym jest trójka sprzedawców reklam i grupa redaktorów, co daje nam cztery listy na magazyn, bo każdy tworzy swoją listę). Problem polega na tym, że między magazynami jest „overlap”, czyli wiele firm reklamuje się w dwóch, a czasem i w trzech magazynach. Moim zadaniem było takie przemieszanie plików w Excelu, żeby z tych 12 list powstały listy osób związanych z tylko jednym z trzech magazynów, osób z dwóch magazynów, osób z trzech. I żeby nikt z reklamodawców nie dostał więcej, niż jedną kartkę. I żeby adresy zagraniczne były na osobnych listach.
Tę część zadania mam w zasadzie za sobą. Teraz czekam na powrót plisiów z programu sprawdzającego poprawność adresów. Na biurku leży mi pudełko naklejek na koperty, bo małe listy (do 100 osób) będę drukować na nalepkach i naklejać je na koperty. Listy ponad 100 osób pójdą do działu pocztowego, gdzie mi je nadrukują bezpośrednio na koperty.
Następny etap to zrobienie „routing lists” czyli do każdej listy adresów trzeba będzie wydrukować listę naszych pracowników, którzy mają te kartki podpisać. Oczywiście każda lista będzie inna :D. Ja już pewnie będę wtedy w Polsce, więc Tenese będzie pilnować, żeby kartki wędrowały od osoby do osoby i żeby nie zostały pomieszane.
Rozmiar przedsięwzięcia to 1200 kartek, nie tak znowu dużo. Ale żyję ze świadomością, że jak już wszystkie opisane wyżej czynności wykonam, to przyjdzie mi podpisać wszystkie te karteczki :D. Podsumowując – od kilku tygodni mój rozum siedzi w Świętach, tak w pracy, jak i w domu...

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

uwielbiam takie przejęzyczenia! u nas w rodzinie rządzi POLOZEN
a tego kartkowego zamieszania z pewnością nie ogarnęłabym, ni w ząb!
strzelinianka