Wczoraj przeleciala przez nasze tereny wielka burza. Jak to zwykle bywa w podobnych przypadkach, telewizor przerywal normalny program, brzeczal brzydko i ostrzegal o nadciagajacej katastrofie, pokazujac przy tym mapki okolicy pelne czerwonych i zoltych plam, upstrzonych malymi kreciolkami. NIE LUBIE, kiedy trzeszczacy glos oznajmia, ze oto nad naszym miasteczkiem kreca sie chmury, bo to oczywiscie oznacza mozliwosc najprawdziwszego tornada. I ze trzeba wiac do piwnicy albo – w przypadku braku takowej – chowac sie w srodkowym pomieszczeniu, pod zadnym pozorem nie podchodzac do okien. Nie lubie tez, kiedy wyja syreny.
Rano w wiadomosciach pokazywano obraz zniszczenia – u nas nawet nie za bardzo nalamalo galezi, ale w innych okolicach poturbowalo domy, polamalo drzewa i pozabieralo dachy. W Indianie sasiedzi oddaja sobie wzajemnie przedmioty, ktore wichura poprzenosila na posesje kilka domow dalej – tu zwracaja lawke, tam hustawke. i moze nawet byloby to humorystyczne, ale zaraz obok sa budynki bez dachow.
Cwierc miliona ludzi nie ma pradu – na zakladzie jest dosc dziwnie, bo podobno strzelil piorun i usmazyl, czy tez w inny sposob popsul prad w szachownice: na przyklad wszyscy dookola mojej dziupli maja prad w komputerze, ale siedza w ciemnosciach. Za to ja mam swiatlo, lecz gniazdko umarlo. Teoretycznie mozna by przeciagnac kabelek do gniazdka sasiadki, ale nie chca tego robic, bo i tak nasz budynek dostaje jakas jedna trzecia pradu z tego, co normalnie. Nie wlaczono nawet klimatyzacji, bo zwyczajnie nie ma czym. No, chyba zeby wylaczyc wszystkie sprzety w biurze, ale wtedy posiadanie klimatyzacji raczej mija sie z celem, bo i tak mozna wszystkich puscic do domu. Ewentualnie wyslac narod z laptopami i kartami bezprzewodowymi do najblizszego Starbucksa.
Z tym, ze w Starbucksie byc moze siedzi juz towarzystwo z sasiedniego wydawnictwa, ktore ucierpialo jeszcze bardziej niz my.
Dlatego klepie notke z cudzego komputera, ktory nie ma polskich znakow. (I nie ma tez nad nim swiatla.) Za to wprowadza poprawki, kiedy tylko uznaje to za stosowne, bez konsultowania sie z piszacym. Ow komputer nie jest tez zaopatrzony w zaden sensowny program graficzny, wiec nie bedzie zadnych zdjec. A czeka w kolejce cala seria – z wieczornej wyprawy w niedziele do Chicago, gdzie T napstrykal pieknych zdjec nocnego miasta. Oraz druga seria – ateciaki otrzymane i wytworzone w ciagu ostatnich kilku dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz