poniedziałek, 29 grudnia 2014

15:18. węże i patyki

..bo z dzieciakami na szkółce niedzielnej jest tak: można się nastarać, "ładnych" zajęć przygotować bądź ile - a i tak największą radochą jest zbieranie patyków i budowanie z nich ogniska (na migającej lampce schowanej pod czerwoną bibułką).

A jeśli w historii występują też węże, to sukces jest gwarantowany.


Sporą popularnością cieszyło się opuszczanie dzieciaków w kocu na podobieństwo apostoła Pawła zjeżdżającego w koszu z murów miasta.


A tu jest nasze ognisko:


Rysujemy "mapy" podróży apostoła - dzieciaczki mają po dwa-trzy latka, więc map jako takich nie rozumieją, ale dzielnie urządzały białe plamy rybami, domami i drzewami.


Każdy robił też apostoła i kosz:


No i fajne też było zrywanie łańcuchów, kiedy w więzieniu nastąpiło trzęsienie ziemi:


Uff. Teraz przede mną następne wyzwania - dwie wycieczki do Wietrznego miasta z dwiema grupkami znajomych. Potem spotkanie noworoczne, a potem JEDEN DZIEŃ, w którym nie będę musiała pakować żadnych toreb i ciągnąć ich za sobą, ani niczego planować, urządzać... STOP. Będziemy pewnie planować tę Jordanię :)

wtorek, 23 grudnia 2014

15:17. o następnej wyprawie myśląc

Przyszedł wczoraj plan wycieczki w Izraelu, co oznacza, że i my możemy zacząć konkretniejsze myślenie (i zamieścić je w nowym linku po prawej stronie).

Największa rozkminka dotyczy ewentualnej wizyty w Jordanii, która poprzedzałaby Izrael. Leciałoby się do Ammanu, pożyczało pojazd, zasuwało na południe przez Górę Nebo, patrząc jak Mojżesz na Ziemię Obiecaną...

Źródło

...zahaczało o zamki krzyżowców...

Źródło

...i na wielki finał lądowało w Petrze.

Źródło

Następnie powrót do Ammanu, autobus albo inny pojazd na granicę z Izraelem na moście Husajna/Allenbyego, przejście na piechty (inaczej się ponoć nie da), wsiad do autobusu izraelskiego i przejazd do Jerozolimy, gdzie dołączylibyśmy do grupy.

Tyle, że trochę rosną koszty, no i wydłuża się o kilka dni urlop. I w ogóle znów wypchnięcie się poza granice tego, z czym człowiek jest względnie obeznany. Ale był czas, że i samodzielna wyprawa do Ejlatu czy na Negew wydawała się kosmosem. Albo północna Alaska, albo Belize i Gwatemala.

Oznacza to również, że mam niecałe cztery miesiące na upchnięcie w rozumie jak największej ilości hebrajskiego. Wbiłam wczoraj widelec w czasowniki - na razie sześć bardzo podstawowych (i pewnie prostych). Widzę w odmianach pewne cechy wspólne, ale nie obędzie się bez zakucia na pamięć poszczególnych form. Wydrukowałam też sobie tabelki z zaimkami dzierżawczymi, czyli właściwie z sufiksami, bo dokleja się je na końcu wyrazów. No i jest ich cała gromada, można zapomnieć o prostocie typu my, your, his, her itd. Bardziej jak we francuskim.

Mam jednak wrażenie, że jestem już na etapie, kiedy istnieją pewne fundamenty i do nich przyczepia się nowe cegiełki. Baaardzo to trudne, ale zarazem ciekawe - dostałam dziś kartkę świąteczną po hiszpańsku, trrrrt, przeczytałam paragraf życzeń i właściwie zrozumiałam, było jedno słowo zupełnie mi nie znane. Kiedy jednak próbuję czytać hebrajskie wpisy Benjamina N. na FB - oj wej, jak po grudzie. Odcyfrowanie literek nie jest problemem, ale rozpoznanie, jakie by mogły przedstawiać słowo, to wielkie wyzwanie. Po prostu się słów nie zna.

Ale kiedy się jednak znajdzie jakiś znany wyraz - o, radości! I nadziejo :) Marzy mi się, żeby w kwietniu chociaż jedną, jedynusią rozmowę odbyć w tubylczym języku - dopytać się o cenę czy coś. Może, może, kto wie...

poniedziałek, 22 grudnia 2014

15:16: a jak ktoś się w święta urodził...

...to trzeba szybko wyciągać stemple nieświąteczne i tworzyć coś na przykład kobiecego, by towarzyszyło tematyce właśnie takiej francusko-lekko staroświeckiej. Happy Birthday, Mary!


 

piątek, 19 grudnia 2014

15:15. domek story

Rzadko się coś pisze, bo praca wre na kraftstole (i w całej okolicy, dobrze, że T wykazuje dość wysoką tolerancję na wielodniowe zaśmiecenie).

Budowałam mianowicie domki. Kilka tygodni temu powstał prototyp, ale nie działał, więc trzeba było trochę projekt zmienić - miał to być exploding box z daszkiem, ale się to wszystko kupy tak zwanej nie trzymało.

Wysklejałam więc najpierw ściany z sufitem. Sołtys eksperymentalnie dostał daszek.



Potem przyjechali roofersi i zamontowali dachy w całej wiosce - materiały wzięli z pasków tektury, jakimi osłania się kubki w Starbucksie i podobnych establiszmentach.


Następnie dostarczono śnieg.



Potem trzeba było założyć szkółkę leśną i wyhodować choineczki do wnętrza domów.




Jeden domek był wyjątkowy i zamiast choinki mieścił w sobie menorę (Happy Hanukah!)


Kiedy już inspektor odebrał domki, zaczęło się pakowanie w styropianowe kubki, papierowe talerzyki i srebrzysty łańcuch.


Ta-dam! Gotowe do transportu.


Na deser spakowałam jeszcze jeden prezent - kolczyki dla koleżanki z pracy. Zamiast banalnego pudełka biżu poszło na dno kieliszka z dolarowca, a na wierzch, oczywiście, błyszczydło.


I tyle. Kartki zrobione i wysłane, prezenta rozdane - przechodzę niniejszym do następnych projektów :)

piątek, 12 grudnia 2014

15:14. odgrzebawszy art journal

Collage Caffe odrodziło się niedawno pod nowym hasłem Kawa i Nożyczki, a na początek zapodano czytelnikom zadanie słoikowe o teście Rorschacha. Wśród malowań i ciachań okołoświątecznych powstało takie coś:


No i nie wiem, co to mi wyszło - maska na bal? Hełm z przyłbicą? Jakaś wkurzona postać? Czarne ślipia oczywiście doklejone, a otoczenie przedstawia się następująco:


Wygrzebałam w tym celu zapomniany nieco art journal, gdzie ostatnia strona powstała jakoś chyba w kwietniu (note to self: koniecznie datować wpisy). Złociste maziaje to podkładka z malowania ramek do kartek świątecznych, a oprócz tego mamy rozmaite ścinki.


 I gruby już ten żurnal, niniejsze dzieło to strona numer siedemdziesiąt. Tyle, że okładek się jeszcze bidok nie dorobił, ale zrobiłam mały stosik ilustracji, z których się może wreszcie ta okładka wykluje.


Fajnie było grzebnąć na chwilę w pudle z najmniejszymi ścinkami, bo mieszczą się w nim rozmaite skarby, jak choćby skrawek prastarego papieru z Ikei:


I to tyle na dziś. Czekam z niecierpliwością na weekend :)

czwartek, 11 grudnia 2014

15:13. kindel = zjadacz czasu

Kindelek działa jak się patrzy, nabywa coraz to nowych umiejętności (czyli właściwie użytkownik się z nim oswaja), ale ciężko mu wydrzeć panowanie nad czasem. Bo jeszcze by kilka stron przeczytać, a jeszcze jakiś atlas postudiować, odkrycie zrobić, a to jakieś zagadnienie rozkminić, a jak już nie ma niczego - to puzzle ułożyć.

To tak, jakbym mogła tworzyć wielki scrapbook ze wszelakimi ciekawymi informacjami. Przypominają mi się grubachne zeszyty z dzieciństwa, gdzie wklejałam sobie ładne obrazki i jakieś tam ciekawostki z gazet - tyle, że tamte kolekcje zajmowały masę miejsca, no i nie dało się na przykład całej książki przytroczyć do kajetu. A tu - o, rozkoszy! Książki do czytania, mapy, zdjęcia, notatki na Evernocie o wszystkim, Biblia ze słownikami i komentarzami, a i muzyczki albo filmiki też by się przecie upchnęło.

Święta jednak idą i czasem Kindla trzeba odłożyć, żeby zrobić kartki. Domowych będą dwie serie - jedna ze złocistymi ramkami...



...a druga ze szwadronem aniołów. I kolędą.


No i jeszcze między świętami a nowym rokiem mamy zajęcia z dziećmi na szkółce niedzielnej - tym razem główną postacią będzie Apostoł Paweł. Trzeba wymyślić jakieś krafty i w ogóle oprawę plastyczną na dwie lekcje.

I przecież jeszcze czeka budowa domków dla ludków z pracy - ale prototyp jest, jak również szablony i sposób pakowania.

Gdzie ja w tym wszystkim Kindla upchnę...

środa, 3 grudnia 2014

15:12. trzeci dzień tworzę ten post...

...i tak mi schodzi.

W dziękczynieniowy weekend pomalowałam łazienkę - na razie tylko zdjęcie przed, bo zasłonka - inspiracja do nowego ubarwienia dotarła z Chin dopiero dziś, zdaje się, że wolnym statkiem, o ile w ogóle nie kajakiem.


Tak wyglądało mieszanie nowej farby:


Umyśliłam sobie, że z dużego wiaderka bardzo-jasno-popielatej oraz małego kubełka grrrranatu wyjdą mi trzy skoordynowane odcienie: tenże popielaty na sufit, jedną ścianę i półkę, średnia ultramaryna na większe ściany oraz ciemniejsza na jedną ściankę we wnęce.

No i wszystko szło sprawnie i kolorowo, dopóki nie okazało się, że nie wymieszałam farby wystarczająco dokładnie i na dnie objawił się nieco inny odcień, skutkujący maziajami widocznymi na ścianach na tyle wyraźnie, że nie było innego wyjścia, tylko umieszać nową porcję i zabrać się za malowanie od początku.

Aliści w tym momencie zdarzyła się rzecz na tyle niesłychana, że prawie niemożliwa: nową porcję farby udało mi się ukręcić w odcieniu identycznym z poprzednim poczatkowym, tak że gdy zamalowałam nią maziaje, wszystko się ślicznie wyrównało.

Teraz pozostaje jeszcze wymalować napisy od szablonu... ale zwlekam, bo wymaga to wielokrotnego przyklejania owego wzoru taśmą maskującą, a nie chciałabym, żeby mi w którymś miejscu odlazła farba. T przykręcił już wszystkie uchwyty i wieszaki. Ach, no i pozostaje jeszcze kwestia drugiej zasłonki pod kontuarem... trzeba będzie z jakiejś szmatki zmontować w skoordynowanym kolorze.

Nowy temat. Alicja w niedzielę przewiozła swoimi środkami transportu dobre kilkadziesiąt ton towarów, a jeździła po wielkich kartkach z rulonów, czyli planów, jakich T używa na całkiem prawdziwych budowach.



Na froncie kraftowym zaś - kartka z... Mikołajem. Kolejne ściśle określone zamówienie, że nie z Santa znanym z amerykańskiej komerchy, tylko świętym Mikołajem, takim "katolickim". No tom wykleiła:




A na warsztacie obecnie spoczywają nasze domowe kartki świąteczne, które trzeba będzie sfinalizować w nadchodzący weekend. I jeszcze tyle rozmaitych rzeczy ciekawych do zrobienia... a tu wczoraj dotarła nowa zabawka, Kindle Fire, no i jak tu się nie zatopić w takim sprzęcie?