Rzadko się coś pisze, bo praca wre na kraftstole (i w całej okolicy, dobrze, że T wykazuje dość wysoką tolerancję na wielodniowe zaśmiecenie).
Budowałam mianowicie domki. Kilka tygodni temu powstał prototyp, ale nie działał, więc trzeba było trochę projekt zmienić - miał to być exploding box z daszkiem, ale się to wszystko kupy tak zwanej nie trzymało.
Wysklejałam więc najpierw ściany z sufitem. Sołtys eksperymentalnie dostał daszek.
Potem przyjechali roofersi i zamontowali dachy w całej wiosce - materiały wzięli z pasków tektury, jakimi osłania się kubki w Starbucksie i podobnych establiszmentach.
Następnie dostarczono śnieg.
Potem trzeba było założyć szkółkę leśną i wyhodować choineczki do wnętrza domów.
Jeden domek był wyjątkowy i zamiast choinki mieścił w sobie menorę (Happy Hanukah!)
Kiedy już inspektor odebrał domki, zaczęło się pakowanie w styropianowe kubki, papierowe talerzyki i srebrzysty łańcuch.
Ta-dam! Gotowe do transportu.
Na deser spakowałam jeszcze jeden prezent - kolczyki dla koleżanki z pracy. Zamiast banalnego pudełka biżu poszło na dno kieliszka z dolarowca, a na wierzch, oczywiście, błyszczydło.
I tyle. Kartki zrobione i wysłane, prezenta rozdane - przechodzę niniejszym do następnych projektów :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz