czwartek, 10 czerwca 2010

764. Co możemy napotkać na Alasce, czyli przygotowania do ekspedycji

Odosobniłam się wczoraj w kraftpokoju i wbiłam zęby, czy też raczej oczy, w pierwszy z trzech przewodników po Alasce. Czego to się człowiek nie dowie! Kilka zaskoczeń już było – że Alaska jest taka wielka, że daleko, że nie ma tam pingwinów, a za to są olbrzymie komary i w zasadzie wszystkie owady gryźliwe takoż, że bardziej, niż dźwiedzia należy się obawiać łosia (bo w starciu z człowiekiem albo samochodem łoś prawie zawsze wygrywa), że tajga to niekoniecznie gęsty las, że na Alasce jest największy na świecie umiarkowany las deszczowy (temperate rainforest), że wioska North Pole wcale nie jest na biegunie północnym, no i że zorze polarne nie występują na okrągło przez cały rok. Na skutek tego ma się dylemat: jedzie się w zimie na zorze, albo w lecie za koło polarne.

Wczoraj wyczytałam conieco o górach lodowych. Odrywają się takie kawały od głównego lodowca w procesie zwanym cieleniem :) (ice calving) i chlup! Pływa potem takie coś, ma różne kształty, oczywiście naukowo poklasyfikowane, a jakże. Ogólnie wiadomo, że na powierzchni widać tylko niewielką część (patrz niefortunna przygoda Titanika), ale na przykład pojęcia nie miałam, że podczas topnienia taki lodowy kamulec może uwalniać uwięzione w nim bąbelki ściśniętego powietrza (które było w śniegu, zanim stał się lodem) i syczy... a może puszcza bąki? :D

(Ilustracja z Wikipedii, autorstwa igloowiki)


Dowiedziałam się też, że wyścig psich zaprzęgów, słynny Iditarod, zasuwa na trasie długości ponad 1700 km! Myślałam, że jest to o wiele krótszy dystans. Kolejne zdziwienie – Alaska to kolebka prawosławia na kontynencie północnoamerykańskim, sporo tam jest pięknych cerkwi i rozmaitych zabytków. Mam nadzieję, że uda nam się zahaczyć w Anchorage o katedrę św. Innocentego z cudnymi cebulastymi kopułami.

Można by tak jeszcze wymieniać różne ciekawostki – konkurs na zgadywanie, kiedy puszczą lody na pewnej rzece, albo loteria podczas Moose Droppings Festival polegająca na tym, że z helikoptera zrzuca się na wielką tarczę ponumerowane kupki łosiowe, na które to numery wcześniej przyjmowano zakłady :) Do zwiedzania zapisuję sobie jeszcze „domki duchów” na cmentarzu w Eklutna, wynik stopienia się prawosławia z lokalnymi wierzeniami.

Taka wyprawa to oczywiście wspaniała okazja do zanurzenia się w oceanie nowych słówek – i angielskich, i lokalnych, charakteryzujących się gęstą obecnością literki „q”. Grzebię, spisuję (tu jest fajna lista), zwracam szczególną uwagę na jedzenie, chociaż jeśli ktoś zaproponuje nam akutaq, to i tak trzeba będzie się dopytać, co tam nawrzucali, bo składniki mogą obejmować jagody, rybie wątróbki, foczy tłuszcz, gotowane ziemniaki, cukier, mleko, jajka, rodzynki i... śnieg :D

3 komentarze:

Mrouh pisze...

Lody z foczego tłuszczu jakoś mnie nie przekonuja, nawet w taki skwar jak dziś, choćby dodali tam najsmaczniejsze polarne jagody, jakie istnieją:-D Puszczająca bąki lodowce to coś, co koniecznie trzeba nagrać! ciekawie będzie:-)

paperina pisze...

Wspaniała przygoda....będę podczytywać wrażenia!

cynka- Ewa Mrozowska pisze...

z Towją ciekawością świata - będzie się działo :))))