Cztery baby i ja
Na poziomie dwa.
Raz - dwa - trzy,
W połowie lekcji awansujesz ty!
T udał się mianowicie wczoraj do szkół (czytaj: wypchaliśmy go z Pisklakiem) - w kościółku niemalże naprzeciwko naszego osiedla otwarła się szkółka języka angielskiego. Za cztery miesiące nauki płaci się dość śmieszną cenę (mam nadzieję, że na koniec semestru nie trzeba się obowiązkowo nawrócić na ichniejszą denominację :), a jeszcze dają xionszkę i nawet dożywiają raz na kilka tygodni.
Zasiadłam więc wczoraj do mojego seminarium hebrajskiego, a T wystroił się w kantkę i odprasowaną koszulę w drobne krateczki i udał się również na naukę. (Pisklak się obija, bo ma akurat wakacje, ale normalne też miewał w czwartki swoje zajęcia.)
Nie mogłam się doczekać na jego powrót - z nerwów odpucowałam całą podłogę. Zaczynałam się już obawiać, że od razu po pierwszej lekcji zostawili go w kozie.
Aliści okazało się, że lekcja była całkiem przyjemna. Najsampierw trzeba było przejść drobny test kwalifikujący, po czym zaklasyfikowano T do średniaków. Zaprowadzili go do klasy, gdzie siedziały już cztery uczennice i gdzie od razu wdał się z Panią w dyskusję o naszym osiedlu (okazało się, że sąsiadka i nawet Pisklaka zna z widzenia, bo jak się widzi takie frędzle, to trudno nie zwrócić uwagi).
Nie minęły trzy kwadranse, a Pani wyszła i wróciła z drugą. Stwierdziły, że T powinien się jednak przenieść do starszaków, czyli na poziom trzeci. Takoż i powędrował do innej sali, gdzie już trzymali go do końca i dyskutowali o stanach ducha i odczuciach. Było nawet kilka nowych słówek, które T karnie spisał w pomarańczowym kajeciku - i dostał Zadanie Domowe! Następna lekcja w poniedziałek, więc pewnie będzie to zadanie odrabiał w niedzielę o dwudziestej trzeciej, albo w ogóle w poniedziałek w lancz na kolanie.
Grupka jest fajna, cztery osoby - więc w sam raz do nauki; nie ma litości, wszystko musi być po angielsku, bo jakże inaczej dogadałby się Polak, Boliwijczyk, Południowa Koreanka i Rosjanka? Chyba ciężko sobie wyobrazić większy rozrzut językowy :)
A ja zmagam się z tym izraelskim tłumaczeniem (w sensie o Izraelu) i idzie mi to jak po grudzie... myślałam, że rozdział naukowy był trudny, ale teraz dobrnęłam w ostatnim dodatku do spraw polityczno-historycznych i chwilami wymiękam. Ale przecież się nie poddam, trzeba zacisnąć ząbki i jeszcze przetrwać te kilka stron. Dowiem się przy tym niejednego, więc pod tym względem owo tłumaczenie jest chyba najbardziej pouczającym tekstem (ale i wymagającym), jaki przyszło mi przełożyć.
2 komentarze:
aż musiałam sprawdzić pochodzenie tego cytatu...
dobrze, że piszesz :)
pozdrawiam serdecznie
Prześlij komentarz