piątek, 5 lipca 2013

1345. nad diablim jeziorem

Się było wczoraj na wycieczce w Wisconsin, w szóstkę-śmy pojechali - do parku stanowego, gdzie na naszym plaskatym Środkowym Zachodzie pewne bezodpływowe jezioro udaje, że jest w górach.


Wyleźliśmy w szóstkę na klify (około 100-150m nad taflą jeziora), zachwycaliśmy się widokami, robiliśmy masę zdjęć...


Właściwie takie trasy to mój żywioł - nie całkiem płaskie, ale i nie jakieś wysokie góry, żebym była wycieńczona (choć dziś rano bolała mnie nawet najmniejsza kosteczka małego palca lewej ręki, nie rozumiem, w którym momencie mogła się zmęczyć).


Wyjątkowo dużo zdjęć mamy naszych szanownych osób i nawet jedno razem - dzięki temu, że w towarzystwie zawsze można komuś podrzucić aparat.


Największa atrakcja szlaku to taka formacja skalna - występuję tu z niewyjściowym, zmachanym pysokiem, ale ktoś musi się poświęcić, żeby było widać skalę.


A potem z klifa trzeba zleźć - po skalnych schodeczkach.


Po zachodniej stronie jeziora można znów wdrapać się na klify, ale jest też opcja łatwiejsza, wśród głazów tuż nad wodą.


T wystroił się w odzież w kolorze doskonale dopasowanym do obrośniętych porostami kamulców - gdyby nie kapelutek, to by chyba całkiem się wtopił w tło.


I jeszcze kilka fotek szeroko pojętej natury - jak widzę taki kolor, to kwiczę z radości!


Lato, lato wszędzie...


Sama się zdziwiłam, że mój tani aparat poradził sobie całkiem znośnie z chrząszczykami na róży.


Na koniec natura z uśmiechem - porosty na skałce :)



I jeszcze mapa, bo mapa przecież musi być:
 


Brak komentarzy: