Odbyłam dziś bladym świtem (6:15 to dla mnie blady świt na takie zajęcia) wiercenie kanałowe, dokonane przez dra W. – nie powiem, żeby to ogólnie było przyjemne, bo kanał z natury nie ma prawa być przyjemny, ale też i nie bolało i poszło szybciutko. Doceniam to, że pan W wyjaśnił mi na wielkim rozkładalnym zębie co zamierza zrobić (chociaż oczywiście wujek Google dostarczył wcześniej dogłebnych informacji). Słuchałam sobie numerków tych śrubkoigieł i jakoś szybko zleciało. Dodatkowy plus (z całą pewnością dodatni :D) jest taki, że koszt wyniósł jakieś 40% tego, co zapodała mi koniopodobna (z długości twarzy oraz uzębienia) asystentka u głównego dentysty. Koniopodobna podczas wypisywania moich papierów wisiała na telefonie z jakąś kumpelą i omawiała prezenty wręczone na jakiejś imprezie. Możliwe, że się pomyliła w wycenie – również możliwe, że to kanałowi się mylą, ale rzecz z pewnością wkrótce się wyjaśni. Następna wizyta za tydzień, takoż o 6:15. Hm, a może ja po prostu dzisiaj zapłaciłam tylko za dzisiaj i nie ma się co cieszyć? Zagmatwana jest ta stomatologia.
Jako ciekawostkę rzucę jeszcze drobny fakt – w Hameryce ząbki numeruje się inaczej, niż w Polsce: od 1 do 32. Stąd zaskakujący numer mojego nowego kanału, a oto diagram ilustrujący lokalizację ludzkich kłów wedle tutejszego systemu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz