Ponieważ dzień wcześniej wstaliśmy o czwartej, a i w dzień bieżący przed świtem, zwyższył nam się czas. Zatem, zamiast sunąć skrótowo do Duluth w Minnesocie, postanowiliśmy podjechać jeszcze brzegiem Jeziora Górnego pod granicę kanadyjską. Kusiło nas tam narodowe miejsce historyczne w Grand Portage,
gdzie w dawnych czasach była wioska Ojibwe oraz centrum handlu futrami.
Dowiedzieliśmy się tam między innymi, że z brzozowej kory można zrobić mnóstwo rzeczy - od domku poczynając...
...na maleńkich, subtelnych pudełeczkach kończąc.
Dalej na północ, na samej granicy, są Ukryte Wodospady na Gołębiej Rzece. Zupełnie się nie spodziewaliśmy tak fantastycznej kaskady. W ogóle się tam nie spodziewaliśmy ani gór, ani wodospadów :)
Na lunch zatrzymaliśmy się w Dairy Queen - nie było łatwo znaleźć papu, bo teraz, po sezonie, ta część Minnesoty trochę zamiera. Pomaszerowałam do lady z wielkim atlasem w garści, bo zwykle w takich chwilach omawiamy mapę, a Pan od Hamburgerów zapytał, gdzie to jedziemy. Powiedziałam, że do Duluth i że chcemy się zatrzymać przy latarni. Pan na to, że radziłby jeszcze zaglądnąć nad Temperance River - szlaczek krótki, tuż obok głównej drogi, a wrażenia niezapomniane. Trochę to było tajemnicze, ale nie dowiedziałam się nic więcej, bo rozmowa skierowała się na temat braku sera szwajcarskiego i możliwości zastąpienia go amerykańskim z papryczką. Niechaj będzie, kiszki marsza grają.
O dzięki ci, Smażycielu Hamburgerów! Temperance River wciągnęła nas na dłuższą chwilę - ale jak tu nie dojść do samego końca szlaku nad krętą przepaścią, wymytą przez szalone wody? Jak nie zobaczyć miejsca, gdzie leniwa, cichutka rzeczka zmienia się w rozgniewane wiry?
Cały ten północny brzeg jest pełen przygód wizualnych. W parku stanowym Tettegouche jedzie się na Palisades Head, gdzie z pionowego urwiska ogląda się lodowate jezioro.
Do Split Rock Lighthouse zajeżdża się wtedy dość późno, kiedy latarnia jest już zamknięta (nie płacze się z tego powodu, bo latarnie od środka oglądało się już kilkakrotnie), ale można ją sfotografować.
W międzyczasie zapada zmierzch, a nad drobnymi falkami Jeziora pojawia się księżyc i sypie srebrem aż po horyzont.
Następnego dnia, już ostatniego, oczywiście nie spaliśmy do rana, tylko na wschód słońca byliśmy już niedaleko Duluth.
Nad miastem zawisły chmury - niby kiepskie światło, ale dały też możliwość zrobienia ciekawych zdjęć.
Najciekawszym obiektem był podnoszony most, gdzie całe dolne przęsło w kilka minut podjeżdża do góry i wpuszcza statki do portu. Kręciliśmy się tam dość chwilę, ale niestety przęsło nie raczyło się otworzyć.
Wyjazdu na miejską górę w ogóle nie planowaliśmy, ale T dojrzał z oddali tę wieżę i chciał z niej zobaczyć powyższy most. To i pojechaliśmy...
...i długą chwilę, pomimo świszczącego wiatru, oglądaliśmy Duluth; między innymi ogromny port z mnóstwem silosów (na zdjęciu jest tylko część!) oraz Minnesota Point, mierzeję, na którą prowadzi ten podnoszony most.
A potem obiecaliśmy sobie solennie, że nie damy się już wciągnąć w żadne zwiedzanie, pojedziemy PROŚCIUSIEŃKO do domu - i nawet nam się udało :)
The End!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz