Dziś zupełnie nie o kraftach, ani nawet nie o podróżowaniu - hm, chociaż właściwie jest to swego rodzaju podróż. Otóż zaczęło się od tego, że wracając wczoraj z pracy zauważyłam, że jakoś dziwnie świat jest zadymiony (i nie chodzi o to, że w aucie mam brudną szybę, bo w myjni nie było całe wieki). W okolicznej dolince siedziały jakoby mgły, więc pomyślałam sobie, że pewnie się coś nadpaliło.
Ano - pali się, od 18 sierpnia, kiedy to piorun trzasnął w las w... Minnesocie, na granicy z Kanadą. Pożar ostatnio się bardzo rozszerzył, a warunki atmosferyczne złożyły się wczoraj tak, że przepchały dym SIEDEMSET KILOMETRÓW aż do nas. Kto by pomyślał, że takie coś jest w ogóle możliwe???
TU można zobaczyć animację dymu widzianego z satelity (początkowa faza jego wędrowania), TU jest fotka z całą masą dymu, a tu mapka drogi z miasteczka Ely, koło którego trwa ten pożar, do nas. Google Maps twierdzi, że gdyby jechać drogami, odległość wyniosłaby 898 km, ale w prostej linii będzie oczywiście znacznie mniej, bo nie trzeba objeżdżać Jeziora Górnego.
Swoją drogą - właśnie się w tamte okolice wybieraliśmy w październiku... a z trzeciej strony być może wyjaśnia to tajemnicę z naszej pierwszej wyprawy, kiedy zwiedzaliśmy wulkan ostatnio wybuchnięty zylion lat temu, a ja, jak słowo honoru, czułam spaleniznę. Ognia żadnego w okolicy nie było - ale może właśnie dym przywiało, gdzieś z bardzo daleka?
2 komentarze:
Az tyle? kto by pomyslal ze az tak daleko moze sie przeniesc pozar.. matka natura na prawde bywa nieograniczona..
wow, czegoś takiego bym się nie spodziewała... pozdrawiam serdecznie i dziękuję za odwiedzinki!
Prześlij komentarz