czwartek, 4 sierpnia 2011

979. abraham i sara

Należałoby się wreszcie słowo o ukończonym projekcie kostiumowym. Ostatnie ściegi zostały wykonanie w sobotnie popołudnie... ze świadomością, że te moje dzieła dalekie są od doskonałości, ale jednocześnie są na tyle dobre, że się przydadzą. Trudno - jak się nie ma praktyki szwalniczej, to się szyje troszkę kulfoniasto.

Tak wyglądały ubiory przed wyjściem z domu:
A tak Sara (która rzeczywiście ma na imię Sara) opowiadała dzieciaczkom swoją historię:
Potem zjawił się również Abraham i wszyscy wsiedli do niezbyt starotestamentalnego namiotu:
Na koniec była jeszcze chwilka pozowania do zdjęć:
Rzecz udała się nawet lepiej, niż sobie wyobrażałam, bo był powyższy namiot (cóż, że nowoczesny - małym dzieciakom zapewne nie robiło to różnicy, a frajda z wejścia do budki jest podobna) oraz egzotyczne pożywienie typu figi, daktyle, pistacje itp. Sara z Abrahamem nic nie ćwiczyli, nie umawiali się - nie wiem nawet, kiedy ostatnio się widzieli, ale zbudowali kapitalny dialog oparty na wspomnieniach z całego wspólnego życia, z wędrowania po świecie, narodzin Izaaka... a kiedy Abraham opowiadał o tym, jak prowadził syna na górę, żeby złożyć go na ofiarę, zapadła absolutna cisza, a my, opiekunki, miałyśmy łzy w oczach. I to była chwila całkiem magiczna, choć może w biblijnym kontekście nie jest to najlepsze słowo :)

Ciuchy ponoć będa jeszcze wykorzystywane przy innych okazjach - są na tyle wszechstronne, że przy dołożeniu określonych atrybutów mogą odziać wszystkich od Kaina i Abla po Jana Objawiciela. Cieszę się bardzo, że przedsięwzięcie się udało i że poproszono mnie o udział, bardzo to podbudowuje :)

Teraz mam jeszcze do zrobienia przed wyjazdem tłumaczenie - bardzo przyjemne i poetyckie, bo o Pieśni nad Pieśniami. Można zahulać z opisami, tym bardziej, że autor poprosił o napisanie po angielsku, a nie przetłumaczenie słowo w słowo, co daje pewną wolność.

No i jeszcze album z naszą historią, straszny grubas się zapowiada, a wręcz pięciocalowa kostka :) I jeszcze kilka kartek mam zrobić, i jeszcze kleszcze, i drobne zakupy (całe szczęście, że wszystkie prezenty już pojechały w paczkach). Ponieważ zaś na niniejszym blogasku zbliżamy się do tysięcznego wpisu, to i jakieś świętowanie trzeba będzie urządzić. CDN!

PS. Ekspedycja Batura Muztagh 2011 wędruje obecnie pieszo na północ od wioski Bar w Pakistanie i przy pomocy tragarzy taszczy sprzęt to bazy wysuniętej, cokolwiek to oznacza.

3 komentarze:

Mrouh pisze...

Niniejszym zdobyłaś nową sprawność- zostałaś kostiumologiem. Pełna profeska! Prawdziwi Sara i Abraham nieźle by zaszpanowali w swoich czasach cielakowym aksamitem:-) natomiast w naszych czasach zapewne wystarczy, że ubiory odpowiadają naszemu wyobrażeniu o czasach tamtych i faktycznie na pewno nie raz jeszcze się przydadzą. Dzieciaki jak zahipntozywane siedzą, znaczy charakteryzacja i ekspresja były w pełni wiarygodne:-)


Za Zdobywających Szczyty trzymam kciuki:-)

niekiedy pisze...

jaki piękny sposób przekazania biblijnej historii! dzieci na pewno długo będą ją pamiętać. Kasiu, kostiumy wyszły świetnie. ja bym sobie właśnie chyba tak wyobrażała te stroje.
ps. dziękuję za wieści z wyprawy :). i kciuki trzymam mocno! e.

Rachel pisze...

niesamowita sprawa, ja kiedyś z dziećmi robiłam całą inscenizację przejścia Izraelitów przez pustynie -pustynią był park:) a przejście przez morze -mostek nad rzeczką:)były oczywiście i inne elementy które dzieci nosiły ze sobą:)...to było niesamowite.....wiele tego było i miło wspominam ten czas:)