Rozbiliśmy namiot, zrobiło się już późnawo, ale człowiek jedzie trochę na adrenalinie podróżnej, a trochę się dezorientuje, bo w końcu skoro słońce stoi wysoko na niebie, to widocznie jest dzień i nie należy spać.
Pojechaliśmy więc sobie na nocną wycieczkę w góry - w parku narodowym Denali jest tylko jedna droga, wiodąca około 150 km w głąb chronionego terenu, przepiękną doliną. Własnym pojazdem można jedynie pokonać około 20 km i tam właśnie skierowaliśmy kółka. Przedziwnie było patrzeć na samochodowy zegarek, widzieć 10:45, rozumem wiedzieć, że chodzi o 10:45 wieczorem - a tu dookoła słoneczny blask, osobliwy taki, jakby przesadnie żółty.
Koło 23 wróciliśmy do namiotu...
Organizmy dalej nie chciały spać, pomimo zmęczenia i faktu, że przecież niejeden raz w ciągu dnia człowiek pada na nos i wyłącza się, chociaż jest jasno. Kombinowałam już, czy czegoś nie zawiesić na namiocie, ale koniec końców pozawijaliśmy się jakoś w śpiwory i udało się zasnąć.
Następny nocleg był w Fairbanks (64°50'), jeszcze bardziej na północ. Tym razem wieczorna wycieczka zaprowadziła nas do niedalekiego miasteczka North Pole (to informacja z serii "Myślałam, że...": North Pole, gdzie wysyła się listy do Mikołaja, wcale nie jest na biegunie północnym :) Wieczorną porą zamiast zachodu słońca zafundowano nam tęczę! I to przepiękną, podwójną, przez całe niebo. Godzina na zegarze na poniższej fotce odnosi się do 10:26 wieczorem, gdyby ktoś miał wątpliwości.
(W North Pole jest wielki sklep z mikołajowymi przedmiotami, mała farma reniferów - w końcu skądś się muszą brać - i cała masa christmasowych detali, jak choćby słupy lampowe z charakterystycznym biało-czerwonym wzorem i nawet McDonalds się podporządkował. O, i jeszcze wielkie mikołaje są, z saniami, w których można sobie robić zdjęcia.)
Wracamy jednak do tematu, czyli braku nocy. Po trzech dniach przywykliśmy - po prostu trzeba było się pogodzić z faktem, że zasypia się za dnia, wstaje za dnia i - jeśli ktoś przejawia taką potrzebę - idzie siku o drugiej nad ranem takoż za dnia. Pytałam się pewnej pani na samiuśkiej północy, w Deadhorse (70°12'), jak sobie radzi: mówi, że ma zasłonki, ale ponieważ śpi przy uchylonym oknie, to przeszkadza jej ptactwo drące dzioby nad okolicznym stawem przez 24 godziny na dobę. Ptactwo widać się nie orientuje, że jest noc.
Ostatni raz rozbijaliśmy namiot niedaleko Portage (60°43') i w zasadzie odbyło się tam coś na kształt zachodu słońca, ale zapewne w znacznym stopniu wynikało z zachmurzenia i bliskości dość sporych gór, za które schowała się ognista kula. Nie pamiętam, czy w środku nocy było ciemniej - spałam jak zabita, mimo że z materaca uciekło nam całe powietrze :)
Z niekończącego się dnia korzystają za to rozmaite rośliny - pani w Visitor Center nad rzeką Yukon (65°52') opowiadała nam, że założyła ogródek miesiąc temu i można już coś tam z niego zjadać (zdaje się, że wspomniała kale, czyli jarmuż). W Anchorage (61°13') kwiaty kwitną jak szalone, zalewając wręcz centralny plac miasta, a kapusty sadzone na rabatkach osiągają zawrotne rozmiary.
Przypuszczam, że brak nocy o wiele łatwiej znieść, niż brak dnia - w oknach wiesza się grube zasłony i udaje, że nastąpiły ciemności. Jak jednak wytrzymać w zimie tygodnie bez słonecznego blasku?
2 komentarze:
Ten zachód słońca, mimo, że taki oszukany trochę, to piękny! Tęcza piękna podwójnie, zwłaszcza o takiej porze. Problemy ze snem zrozumiałe, bo nie dość ze czasowe przesunięcie wynikające z przemieszczenia się na znaczne odległości, to jeszcze wieczna jasność, zrozumiałe, ale jednak na własnej skórze doświadczyc to musi byc ciekawe i dziwne. Anchorage latem, to miejsce w którym rosliny rosna całą dobę, a North Pole to miasteczko w którym cały rok jest Boże Narodzenie. Ładny kawał świata i jego dziwów zobaczyliście! :-)
bez nocy chyba jeszcze tak...ale rzeczywiście bez słońca- depresja murowana....
Prześlij komentarz