Zawaliłam wczoraj kuchnię malinami, jagodami i truskawkami, bo nadejszła pora robienia mrożonek na długie, zimowe dni. Bardzo lubię tę czynność, sporo podjadam - nawet T się wczoraj skusił na maliny, choć zwykle trzyma się z daleka od owoców. Oto niewielka część zapasów:
Dzień był wielce burzliwy - rano grzmotnęło tak, że na zakładzie zabrzęczały wszystkie okna. Przez dzień polewało, pogrzmiewało, a na sam koniec, kiedy słońce już niemal zjeżdżało za linię zachodu, pojawiła się tęcza i przedziwny żółty blask:
Wcześniej jednak, gdy zajechałam pod meksykański supermarket, źródełko niedrogich owoców do mrożenia, włączono syreny tornadowe. W ogóle mi się to nie podobało, ale cóż było robić, pomaszerowałam do sklepu z nadzieją, że ma mocne ściany :)
Wcześniej jednak pozwoliłam sobie nakręcić filmik, na którym wizja jest dość nudna, ale na fonii wyraźnie słychać burzę i rzeczoną syrenę. Miałam wrażenie, że za chwilę przebije się przez chmury ogromniasty spodek albo inny niezidentyfikowany obiekt latający.
2 komentarze:
fajne masz podejście do wszelkiego rodzaju tamtejszych kataklizmów;)))
Pewnie gdybym raz doświadczyła tornada, to pewnie bym pędziła w takich okolicznościach do schronu; póki co, tak się nie zdarzyło, to można podchodzić z humorem... i mam nadzieję, że tak zostanie :)
Prześlij komentarz