Żeby nie było, że wymiękłam na ostatnich metrach maratonu, zapodaję kilka stron z gromadziennika, tworzonego na bieżąco podczas wycieczki w ostatni weekend. Zabrałam tym razem jedynie malutkie puzderko z narzędziami – klej, nożyczki, dziurkacz do okrągłych dziurek, skalpelek (chyba nie użyłam), malutki czarny tusz (takoż objechał bez wykorzystania), ołówek, czarny cienkopis, plastikowe torebeczki na eksponaty, taśma dwustronnie lepna. Muszę jeszcze dołożyć do tego zestawu pieczątkę „serendipity”, czyli niespodziewane, a miłe odkrycie, bo często się przydaje :)
Na pierwszych prezentowanych stronach pocięłam nieco folderów i gazet, jakie za darmo można pozyskać w różnych ciekawych miejscach. Większość z nich ląduje w kopertach albo po przedziurkowaniu wpina się na kółka, ale te mniej ciekawe można ciachnąć. Tekst jest na odwrocie mapki, widocznej po otwarciu strony.
Rozkładówka druga – sama pisanina, plus torebusie z dwoma rodzajami kukurydzianych produktów, umielonych właśnie w zwiedzanym przez nas młynie.
I przykład trzeci – głównie zbieranina kwitków (ale jak fajnie jest oglądać i wspominać po kilku latach takie bzdurki!). Na kółka zaś można wczepiać nawet kartki niewymiarowe, co znakomicie zmniejsza ilość klejenia, no i umożliwia też oglądanie eksponatu po obu stronach.
I jeszcze dla zmiany tematu dwie karteczki, zrobione wcześniej w maju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz